Nad ranem (czyli po północy czasu polskiego, a po szóstej rano czasu mongolskiego) lądujemy na lotnisku Chinggis Chan w Ułan Bator. Już w powietrzu ujrzeliśmy ten tajemniczy pagórkowaty, stepowy krajobraz z licznymi kropeczkami zwierząt i białymi punktami jurt. Jeszcze tylko przesiadka do samolotu wewnętrznych linii MIAT i w ciągu 2 godzin pokonujemy prawie 800 kilometrów z Ułan Bator do Moron. Lotnisko i miasto prezentuje się jak Morąg, ale jesteśmy zadowoleni, bo dopiero tutaj widać „inny świat”. Jeszcze tylko 5 godzin jazdy Uazem 452 i jesteśmy w obozie Selenge Rashaant.
Tym razem ja jadę samochodem. Peter – Czech właściciel INGOL`a idzie łowić z Krzysiem i Marianem (alias Maryś), a ja z Ignacym (zwanym także Jaśkiem, Talibanem) i z Ture (jak się okazało byłym kapitanem mongolskiej armii) idziemy drugim brzegiem rzeki. Step, kamienie, las, teren dosyć
Okazało się, że obóz leży parę metrów od rzeki i szczytów górskich, cudo… Część ekipy pojechała Uazem w dół rzeki Selengi, część z wędkami krążyła obok obozu a ja z Jardą, czeskim kolegą, poszliśmy w góry. Każdy dzień organizowliśmy w taki sposób, że jedna grupa
Wreszcie, tylko nasza piątka i Baisa (nasza przewodniczka) zwiedzamy Ułan Bator. Pomnik wdzięczności dla cudownej armii czerwonej i Związku Radzieckiego (skąd my to znamy), świątynia buddyjska. Trafiamy wreszcie na bazar, miejsce dosyć słynne szczególnie z racji kieszonkowców, ale bardzo ciekawe i oprócz powszechnych towarów z