Raniutko wyruszamy nad jezioro Chubsuguł, jest to tzw. brat Bajkału, dziewiąty rezerwuar wody pitnej na świecie. Jedziemy międzynarodową drogą łączącą Moron z rejonem nadbajkalskim, jakość jak na mongolskie standardy całkiem niezła, widać roboty drogowe (ponoć ten odcinek ma być w przyszłym roku asfaltowy) ale niegdzie tablic o finansowaniu z Unii Europejskiej, człowiek czuł się jakoś nieswojo. Klimat widać, że inny, tu już nie ma stepu, jest tajga, wyżej tundra, a w górach leży śnieg, krowy zastąpiły jaki. Mijamy słone jeziora, koryta wyschniętych rzek. W końcu docieramy do wioski Hatgal, typowo turystycznej miejscowości z suwenirami, wypożyczalniami motorówek, statkami wycieczkowymi. Niestety jest już po sezonie, turystów nie ma, statki nie pływają, a jedyna „restauracja” wygląda niczym relikt PRL-u, z panią bufetową w dyktowej budzie pomalowanej farbą olejną. Zamówiliśmy tu pierogi z mięsem owczym i cebulką, pycha, nic tak dobrego już dawno nie jedliśmy, surówkę stanowiły polskie ogórki od firmy Urbanek, a rolę środka dezynfekcyjnego wódka Hara. Przy miejscowym rynku zostaliśmy zaczepieni przez mongolskich turystów-wędkarzy jadących na rzekę Sziszhid. W drodze powrotnej trzeba było przeganiać z drogi jaki i wielbłądy. Zrozumieliśmy także dlaczego tak dużo ludzi w Azji nosi maski na twarz, po rozmarznięciu i wysuszeniu ziemi przez słońce pod wieczór był taki pył, że nie można było złapać oddechu i piekły oczy. Po powrocie przespacerowaliśmy się przez miasto Moron wzbudzając sensację wśród przechodniów (europejczyk nie jest tu chyba częstym widokiem).
Wreszcie, tylko nasza piątka i Baisa (nasza przewodniczka) zwiedzamy Ułan Bator. Pomnik wdzięczności dla cudownej armii czerwonej i Związku Radzieckiego (skąd my to znamy), świątynia buddyjska. Trafiamy wreszcie na bazar, miejsce dosyć słynne szczególnie z racji kieszonkowców, ale bardzo ciekawe i oprócz powszechnych towarów z
Dzisiaj jedziemy na Czulut gool (kamienną rzekę). Po drodze spotykamy stado sępów, około 40-50 sztuk, widok niesamowity zważywszy, że ptaszki mają ponad metr wysokości, no cóż pożywienia jest w brud; bydło, konie, owce, ludzie. Droga beznadziejna, dojechaliśmy do wysokości 1650 m n.p.m., na szczycie było
Krzysio z Piotrem poszli łapać koło obozu lenoki na muchę, a ja poszedłem zdobyć najwyższy szczyt w okolicy. Wejście od strony rzeki jest trudne, strome podejścia, trzeba iść głębokim źlebem. W miejscach osłoniętych od wiatru dużo jest drzewek i krzaków, ciężko iść, a o zgrozo