Krzysio z Piotrem poszli łapać koło obozu lenoki na muchę, a ja poszedłem zdobyć najwyższy szczyt w okolicy. Wejście od strony rzeki jest trudne, strome podejścia, trzeba iść głębokim źlebem. W miejscach osłoniętych od wiatru dużo jest drzewek i krzaków, ciężko iść, a o zgrozo nad głowami lata stado kruków; wygląda jakby czekały aż spadnę w dół. Im wyżej, tym piękniejszy widok. Nasz obóz położony jest chyba w jednej z najpiękniejszych części Selengi, po horyzont widać meandrującą rzekę, w niej konie, las brzozowo modrzewiowy, bydło, owce, białe plamki jurt, brązowe szałasy pasterskie, w oddali szczyty gór, za plecami step, a na samym szczycie OWO: usypana kupka kamieni oczywiście z niebieską wstążką i czaszką krowy, to wszystko w obrębie paru kilometrów od naszego obozowiska, niesamowite wrażenie.
Raniutko wyruszamy nad jezioro Chubsuguł, jest to tzw. brat Bajkału, dziewiąty rezerwuar wody pitnej na świecie. Jedziemy międzynarodową drogą łączącą Moron z rejonem nadbajkalskim, jakość jak na mongolskie standardy całkiem niezła, widać roboty drogowe (ponoć ten odcinek ma być w przyszłym roku asfaltowy) ale niegdzie
Po wielu miesiącach przygotowań nareszcie wyruszamy. Na Okęciu budzimy od razu spore zainteresowanie (nie wyglądamy jak turyści czy biznesmeni), wszyscy zwracają na nas uwagę, pytają dokąd lecimy, co będziemy robić, kiwają z niedowierzaniem głowami. Lądujemy w Moskwie, celnicy rosyjscy również nam się inaczej przypatrują, wyglądamy
Poranny spacer po Moron, na lotnisku spotykamy się jeszcze z jedną grupą znad Selengi. Lot do Ułan Bator, hotel i kolacja w restauracji. Znów jesteśmy w cywilizacji, czy to dobrze? jakoś mi się nie wydaje.