Dzisiaj my zostaliśmy w obozie. Razem z Ignacym wynajęliśmy konie i dawaj w step. Przypomniał mi się Henryk Sienkiewicz i dzikie pola Ukrainy, te konie jakby spokojniejsze, mniejsze, a może my jesteśmy tacy odważni. Później łodzią przeprawiliśmy się na drugi brzeg rzeki, łowimy, łowimy, a tu nagle za Ignacem siedzi Mongoł z karabinem wygląda jakby wziął go do niewoli, ale po chwili rozmowa w języku migowym, papieroski, łyczek wódeczki i już mamy „druzja”.
Tym razem ja jadę samochodem. Peter – Czech właściciel INGOL`a idzie łowić z Krzysiem i Marianem (alias Maryś), a ja z Ignacym (zwanym także Jaśkiem, Talibanem) i z Ture (jak się okazało byłym kapitanem mongolskiej armii) idziemy drugim brzegiem rzeki. Step, kamienie, las, teren dosyć
Poranny spacer po Moron, na lotnisku spotykamy się jeszcze z jedną grupą znad Selengi. Lot do Ułan Bator, hotel i kolacja w restauracji. Znów jesteśmy w cywilizacji, czy to dobrze? jakoś mi się nie wydaje.
Po wielu miesiącach przygotowań nareszcie wyruszamy. Na Okęciu budzimy od razu spore zainteresowanie (nie wyglądamy jak turyści czy biznesmeni), wszyscy zwracają na nas uwagę, pytają dokąd lecimy, co będziemy robić, kiwają z niedowierzaniem głowami. Lądujemy w Moskwie, celnicy rosyjscy również nam się inaczej przypatrują, wyglądamy