Krzysio, Marian i Ignacy wypłynęli pontonem w dół rzeki do mostu gdzie miał czekać na nich nasz Uaz. W obozie natomiast żywot zakończyła koza przeznaczona na nasz obiad (sponsorem kozy była firma Agraf; złośliwi twierdzą, że Agraf ma krew kozy na rękach), a ja z Jaromirem umówiliśmy się z Ture na wypożyczenie motocykli. To, co ujrzeliśmy Jara (zwolennika nowoczesnych motocykli) przeraziło, a mnie (przyzwyczajonego do starych i rosyjskich maszyn) zdumiało. Wsiadłem na chiński motocykl, jadę, tylne koło wiruje na boki, kierownica ma luzy rzędu dziesięciu centymetrów, po przejechaniu paruset metrów rozpadł się tylny hamulec, przedniego zaś nie było chyba od początku użytkowania. Pora wypróbować rosyjskiego IŻ-a, wszak konstrukcja solidniejsza i mechanika podobna do mojego Urala. Przedniego hamulca oczywiście nie było, lusterka też pobite, zegary nie działają, światło tylko przednie, kopniak odpadł, ale się nie zgubił bo był przezornie przywiązany sznurkiem, rollgaz przymocowany taśmą, sprzęgło praktycznie nie działało, ale dało się nawet jechać.
Tym razem ja jadę samochodem. Peter – Czech właściciel INGOL`a idzie łowić z Krzysiem i Marianem (alias Maryś), a ja z Ignacym (zwanym także Jaśkiem, Talibanem) i z Ture (jak się okazało byłym kapitanem mongolskiej armii) idziemy drugim brzegiem rzeki. Step, kamienie, las, teren dosyć
Raniutko wyruszamy nad jezioro Chubsuguł, jest to tzw. brat Bajkału, dziewiąty rezerwuar wody pitnej na świecie. Jedziemy międzynarodową drogą łączącą Moron z rejonem nadbajkalskim, jakość jak na mongolskie standardy całkiem niezła, widać roboty drogowe (ponoć ten odcinek ma być w przyszłym roku asfaltowy) ale niegdzie
Pogoda wyjątkowo pochmurna. Jedziemy w dół Selengi. Etap rozpoczynamy od płatnego mostu, są tu nawet znaki drogowe i informacyjne, mały sklepik, to tu spotykają się najbliżsi sąsiedzi, o dziwo można nawet złapać zasięg w komórce. Przyroda oczywiście cudowna, na wędkach lenoki, szczupaki i oczywiście tajmienie.