Dzisiaj jedziemy na Czulut gool (kamienną rzekę). Po drodze spotykamy stado sępów, około 40-50 sztuk, widok niesamowity zważywszy, że ptaszki mają ponad metr wysokości, no cóż pożywienia jest w brud; bydło, konie, owce, ludzie. Droga beznadziejna, dojechaliśmy do wysokości 1650 m n.p.m., na szczycie było oczywiście OWO, tym razem nie z kamieni a z gałęzi, obeszliśmy je trzy razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara za każdym razem dorzucając kamyczek dla bóstw i duchów. W dolinie coraz więcej jurt, pasterze schodzą na zimę z gór. Rzeka inna niż Selenga, faktycznie dużo kamieni, wartki nurt i oczywiście mniejsza (wszak jest to dopływ). Od samego początku ryby zaczęły brać jak oszalałe, bardzo dużo średnich lenoków, ale zdarzały się także piękne sztuki, szczupaki w zakolach, w dołkach prawie metrowe tajmienie. Brzegi wysokie, kamieniste, gołoborza, wokoło rosną brzozy i modrzewie. Widoki piękne i czuć potęgę natury.
Okazało się, że obóz leży parę metrów od rzeki i szczytów górskich, cudo… Część ekipy pojechała Uazem w dół rzeki Selengi, część z wędkami krążyła obok obozu a ja z Jardą, czeskim kolegą, poszliśmy w góry. Każdy dzień organizowliśmy w taki sposób, że jedna grupa
Dzisiaj do „kościoła” grzesznicy tzn. do zespołu klasztorów buddyjskich Gandantegchenlin. Namodliliśmy się za czyny popełnione i które będą popełnione (czyli nakręciliśmy się młynkami modlitewnymi). Dzisiejszy dzień jest jakiś szczęśliwy dla zawierania związków małżeńskich (ponoć w taki dzień zawarty związek będzie trwał długo) więc przystrojony samochód
Dzień smutny bo to nasz dzień pożegnania, pamiątkowe zdjęcia, pakowanie. Ja, Ignacy, Piotrek, Waszek i Jarda wyjeżdżamy dzisiaj wieczorem do Moron by jutro wyruszyć nad jezioro Chubsuguł.