Dzisiaj jedziemy na Czulut gool (kamienną rzekę). Po drodze spotykamy stado sępów, około 40-50 sztuk, widok niesamowity zważywszy, że ptaszki mają ponad metr wysokości, no cóż pożywienia jest w brud; bydło, konie, owce, ludzie. Droga beznadziejna, dojechaliśmy do wysokości 1650 m n.p.m., na szczycie było oczywiście OWO, tym razem nie z kamieni a z gałęzi, obeszliśmy je trzy razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara za każdym razem dorzucając kamyczek dla bóstw i duchów. W dolinie coraz więcej jurt, pasterze schodzą na zimę z gór. Rzeka inna niż Selenga, faktycznie dużo kamieni, wartki nurt i oczywiście mniejsza (wszak jest to dopływ). Od samego początku ryby zaczęły brać jak oszalałe, bardzo dużo średnich lenoków, ale zdarzały się także piękne sztuki, szczupaki w zakolach, w dołkach prawie metrowe tajmienie. Brzegi wysokie, kamieniste, gołoborza, wokoło rosną brzozy i modrzewie. Widoki piękne i czuć potęgę natury.
Krzysio z Piotrem poszli łapać koło obozu lenoki na muchę, a ja poszedłem zdobyć najwyższy szczyt w okolicy. Wejście od strony rzeki jest trudne, strome podejścia, trzeba iść głębokim źlebem. W miejscach osłoniętych od wiatru dużo jest drzewek i krzaków, ciężko iść, a o zgrozo
O 4.00 pobudka, śniadanko i na lotnisko, lot do Moskwy, jedyne 7 godzin oczekiwania na lot do Warszawy i już jesteśmy w kraju (zresztą wylecieliśmy z Moskwy o osiemnastej a w Warszawie byliśmy o siedemnastej trzydzieści wot tiechnika). No i koniec przygód czas do roboty!!!
Poranny spacer po Moron, na lotnisku spotykamy się jeszcze z jedną grupą znad Selengi. Lot do Ułan Bator, hotel i kolacja w restauracji. Znów jesteśmy w cywilizacji, czy to dobrze? jakoś mi się nie wydaje.